WIECZÓR AUTORSKI

WIECZÓR AUTORSKI

Niepełnosprawność oznacza często granice i w ciele, i w głowie. Jedne i drugie można pokonać, z jednymi i drugimi sport bardzo dobrze się rozprawia – mówi Alicja Więch, autorka „START Wrocław – wygrane historie”, zbioru wywiadów ze sportowcami z niepełnosprawnościami. Dziennikarka i sportsemnka promowała 28 października swoją książkę także w naszym Niepublicznym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym.

Właśnie zdobyłaś Mistrzostwo Polski w parawspinaczce, o której mówisz, że jest to dla Ciebie życie po życiu. Dlaczego zdecydowałaś się na zmianę dyscypliny?

Przez 13 lat trenowania wyciskania sztangi leżąc w Starcie Wrocław – klubie sportowym, który jest teraz również miejscem mojej pracy – przeszliśmy przez różne etapy i osiągnęłam pewien poziom sportowy, za co jestem wdzięczna trenerom i Przyjaciołom. Dotarłam jednak do martwego punktu. Nie widziałam możliwości dalszego rozwoju, a mój organizm zaczął buntować się przeciwko wymagającym treningom. Ból barków, ale też swego rodzaju bezsilność nie pozwalały mi spać. Potrzebowałam zmiany, ale podjęcie ostatecznej decyzji zajęło około dwóch lat.

Jak przełamałaś wątpliwości?

Nie lubię zmian i z reguły się im opieram, dlatego w nowej sytuacji jeszcze przez jakiś czas czułam się niekomfortowo. Widziałam natomiast efekty treningów wspinaczkowych. Nowy sport rozwinął moją osobowość, pozwolił poprawić słabe punkty, wniósł świeżość i radość. Ogłoszenie terminu zawodów wspinaczkowych  było samoistnym wyznaczeniem nowego celu. Realizowaliśmy go w ramach działań fundacji Imago, a konkretnie zajęć BAZA – Centrum Aktywności Outdoorowych, dzięki staraniom wielu osób i ogromnemu zaangażowaniu mojej trenerki Agaty. Proces zmiany, jaką przeszłam i przechodzę, świadczy o tym, że było warto. Wspinaczka jest bardzo złożoną, ciekawą i wymagającą dyscypliną sportu. Tym bardziej się cieszę, że nadal mogę liczyć na pełne wsparcie treningowe ze strony Startu Wrocław. Moment, gdy uświadomiłam sobie, że jestem pierwszą w historii mistrzynią Polski w parawspinaczce był unikatowym przeżyciem.

Granice są bardziej w ciele czy w głowie?

Niepełnosprawność oznacza często granice i w ciele, i w głowie. Jedne i drugie można pokonać, z jednymi i drugimi sport bardzo dobrze się rozprawia, a ja staram się dbać o to, by w trudnych, wymagających cierpliwości momentach nie zdominowała mnie frustracja.

Twoje początki ze sportem…

… to przywilej pracy z Ryszardem Tomaszewskim, Największym z Wielkich tej dyscypliny sportu, a dziś moim Przyjacielem, co uważam za szczególnie cenne. Byłam sceptycznie nastawiona do treningu siłowego, ale kiedy spróbowałam – nie mogłam już przestać. Dokładanie kilogramów do sztangi bardzo mnie nakręcało, chociaż nie miałam warunków fizycznych, pozwalających na międzynarodową karierę. Próbowałam nadrabiać walecznością i to wystarczyło do zdobywania medali na poziomie krajowym.

O Ryszardzie Tomaszewskim, królu sztangi, Twoim trenerze i mentorze napisałaś reportaż na studiach, który jest częścią książki. Według jakiego klucza dobrałaś do tej książki inne osoby?

Ryszard Tomaszewski to mój sportowy autorytet. Skala jego osiągnięć zainspirowała mnie do napisania tej książki. Historia Startu Wrocław pisze się życiorysami wspaniałych ludzi, dlatego rozmówcy niemal sami do mnie przychodzili. Dylematem było, komu podziękować i w jaki sposób powiedzieć, że książka to zamknięty projekt o określonej objętości. Chciałam zestawić dawną perspektywę ze współczesnością, chociaż nie było to łatwe, bo sytuacja każdej sekcji sportowej jest nieco inna. Przed oddaniem książki czytelnikowi miałam mnóstwo obaw: zaczynając od tego, jak środowisko przyjmie publikację. przez słuszność moich wyborów, aż po trywialne kwestie, np. czy zdążę z pracami w terminie. Odpowiadałam za cały proces wydawniczy, a przy debiucie było to ogromne wyzwanie. Dodatkowo, niemal równolegle, produkowaliśmy dostępny audiobook.

Sportowcy, o których piszesz, są związani z Wojewódzkim Zrzeszeniem Sportowym Niepełnosprawnych START Wrocław, gdzie także Ty zaczynałaś.

Start Wrocław to największy na Dolnym Śląsku klub sportowy dla osób z niepełnosprawnościami. Trafiłam tutaj jako zawodniczka, by od podstaw budować swoją samodzielność, osobowość i tożsamość. Praca w klubie i dla klubu to uczciwa odpowiedź na to, co przez lata dostałam od sportu i ludzi. Mam nadzieję, że swoim zaangażowaniem pomogę w dalszym budowaniu ponad 70-letniej historii tego miejsca.

Co sport daje, a co odbiera?

Sport – ten pierwszy i ten nowy – dał mi Przyjaciół, jasne cele do osiągnięcia, dał sprawczość, siłę i możliwości rozwoju. Zabrał imprezy do rana, długie zimowe wieczory i trochę przyjemności z jedzenia. Jest jeszcze czas – czas oddałam sportowi sama. Będę uprawiać sport tak długo, jak tylko się da – pasja nadaje życiu smaku.

Aby zostać sportowcem, trzeba przyjść na pierwszy trening. Tak zaczyna się proces budowania wytrwałości, regularności, samodyscypliny… W naszej książce wybitna lekkoatletka, Barbara Bedła-Tomaszewska przyznaje, że zawsze chciała od życia czegoś więcej. Osobiście czuję podobnie, stąd moja decyzja o związaniu się najpierw z ciężarami, a teraz ze wspinaczką.

Wspomniałaś kiedyś, że życie to maraton, a nie sprint.

W sporcie i w życiu wiele osób oczekuje błyskawicznych efektów. A to właśnie sport nauczył mnie, że wszystko, co doskonałe, dojrzewa powoli. Sztuką jest tak rozplanować siły, by wystarczyło ich na wiele prób, etapów, porażek czy zwycięstw…

Twoje sportowa przygoda wiąże się także z Niepublicznym Ośrodkiem Szkolno-Wychowawczym, zwanym internatem, gdzie teraz się spotykamy. Jak wspominasz to miejsce?

Do szkoły i internatu we Wrocławiu przywiódł mnie wadliwy system edukacyjno-społeczny, który  w 2008 roku  nie miał nic do zaoferowania nastolatce z małej wioski, zmagającej się ze znaczną niepełnosprawnością. Zapakowaliśmy wtedy wysłużony samochód moich rodziców po sam dach i wyprowadziłam się z rodzinnego domu, chociaż nikt z nas tego nie chciał. Pierwszy rok w internacie był pasmem trudności, niezgody i negacji. Na szczęście mogłam liczyć na pomoc życzliwych mi ludzi – wychowawców, nowych znajomych i mojej przyjaciółki Magdy, nieustannie i do skutku zapraszającej mnie na trening siłowy. Do dziś mamy ze sobą świetny kontakt, a przez te wszystkie lata tworzymy piękny rozdział  wspólnej historii, chociaż Magda mieszka już w innym mieście. Internat to mnóstwo ciepłych wspomnień i trwałych relacji, ale też twarda nauka samodzielności, trochę łez, zdana matura, wiele samodzielnych decyzji, a wreszcie wybór dalszej drogi, który okazał się właściwy. Dziś też, mimo upływu czasu, dostaję od społeczności internatu zaproszenia na tak fantastyczne spotkania jak to. Właśnie tak wyobrażam sobie sukces.

rozmawiała Aneta Augustyn

Zapraszamy do GALERII